
Atrakcja stricte turystyczna. A jako, że jesteśmy turystami to się samo przez się rozumiało, że tam zajrzymy :)
Z czystej ciekawości.
Nie żałuję. Choć dzikie tłumy takich samych jak my turystów mogą być męczące, choć pamiątki jakie można tam kupić są dostępne w całej Tajlandii, choć lawirowanie niedużymi łódkami (często prowadzonymi przez kobiety) może skutkować nabiciem sobie guza inną lódką tudzież lekkim zaczadzeniem oparami paliwa ;-) to było warto.
Poza tym można popróbować wielu lokalnych specjałów – owoców, warzyw, przekąsek wszelakich, dań mięsnych, rybnych, zup i deserów.
My się skusiliśmy na owoce i lody.
Za mangostanami będę tęsknić. Są przepyszne. Kwaśno słodkie, orzeźwiające. Idealne na upał.

Ponoć to królowe tajskich owoców, królem jest durian. Też go próbowaliśmy, mąż okazał się uczulony :), ja przełknęłam bez odrazy i bez zachwytu. Nie poczułam żadnego odrażającego zapachu ani smaku. Ale może to dlatego, że jeszcze nie sezon na duriany... może w sezonie są bardziej.. aromatyczne ;-)

OD lewej pysznią się: rambutany, mangostany i longany. Z tylu bodajże papaja, ale glowy nie dam




roslinkę do pokoju też można nabyć drogą kupna :)

i last but not least lody kokosowe z i w młodym kokosie posypane orzeszkami ziemnymi. Poezja.
Zastanawiałam się czy przypadkiem nam nie zaszkodzą. Przypadkiem nie zaszkodziły :)
